|
"Świat Druku" - miesięcznik
Archiwum
Rok 2006
Luty
W ciągu jednego roku przybyło ponad 120 tysięcy chorych leczących się psychiatrycznie. Niedawno „Gazeta Wyborcza” (26/9/2005) opublikowała fragmenty raportu, z którego wynika że w 2003 r. w poradniach psychiatrycznych leczyło się 1 milion 124 tysiące Polaków, natomiast w roku 2004 – o 122 tysiące więcej. Przy czym rachunek ten nie uwzględnia osób leczących się prywatnie. Lekarze oceniają, że to skutek wyścigu szczurów, warunków pracy. „Nigdzie w Europie nie przybywa chorych w takim tempie” – twierdzi prof. Araszkiewicz, prezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. „W ciągu ostatnich ośmiu lat w Polsce ich liczba podwoiła się”.
Osiągnęliśmy rekord. Miejmy nadzieję, że nie ostatni. Oby w tym roku było sto czterdzieści tysięcy nowych pacjentów w gabinetach psychiatrycznych. Niech w kolejnych latach przybywa jeszcze więcej pacjentów i ich lekarzy, psychiatrów. W końcu wszyscy staniemy się wariatami, i będziemy wreszcie wolni, przynajmniej wolni od strachu…
To miał być felieton prześmiewczy, z elementami groteski i czarnego humoru. Chciałem dalej wyśmiewać wnioski z „Diagnozy społecznej” prof. Czapińskiego, które wyciągnął pewien doktor socjologii i które ogłosił publicznie: Polacy radzą sobie coraz lepiej! I chciałem zjadliwie puentować, że podczas okupacji też radzili sobie coraz lepiej. Ale to wszystko tylko figury stylistyczne i śmiech przez łzy. Ręce opadają.
Wzrost gospodarczy naprawdę nie oznacza dobrego społecznego samopoczucia. Może kapitalizm jest najefektywniejszym sposobem gospodarowania, ale przecież celem gospodarowania kapitalistycznego jest pomnażanie zysku. Człowiek nie jest celem gospodarki rynkowej, chociaż człowiek i jego praca to źródła zysku. Aż wstyd wciąż o tym przypominać, bo przez wieki mówili i mówią o tym Spinoza, Hegel, Marks, Max Weber, Theodor Adorno, Michel Foucault, Antonio Negri (wydany ostatnio esej naukowy „Imperium”, którego autorami są właśnie Negri i Michael Hardt, to może najbardziej przenikliwa diagnoza współczesnego globalnego ładu). Ręce opadają. Jak mówić do wytwórców zysku, że są podmiotami pracy?
|
Jadę autobusem do sąsiedniego miasta. Pasażerów jest więcej niż przewiduje norma. Niektórzy stoją. W tym niewielkim pomieszczeniu już po kilku minutach robi się nieznośnie duszno. W powietrzu nie ma tlenu, po szybach płyną skroplone płucne wyziewy. Ktoś przeciera szybę i wygląda na zewnątrz, na pejzaż za oknem: pola, łąki, ludzie idą drogą, wieje lekki wiatr. Robi mi się niedobrze, wołam do kierowcy, żeby włączył wentylację. Nie mogę do niego podejść, bo drogę zagradzają inni pasażerowie. Pani siedząca obok patrzy na mnie ze zdziwieniem i lekką odrazą. Człowiek, który trzyma się uchwytu akurat nad moją głową, śmierdzi. Czekam parę minut i nic. Krzyczę więc do kierowcy, ozdabiając moje wołanie amplifikatorami w postaci słów powszechnie uznanych za obelżywe. Jestem wulgarny, bo chcę wyładować całą moją złość i sprzeciw wobec tej sytuacji, bo nie godzę się na nią. Czuję się upokorzony i bezradny. Pani obok poucza mnie, żebym się nie wyrażał, bo przecież jesteśmy w miejscu publicznym. Popiera ją pan z rzędu siedzeń po przeciwnej stronie przejścia. A więc tak łatwo zepchnąć ludzi do nieludzkich warunków – żadnego sprzeciwu! A więc można by zamknąć ich do bydlęcych wagonów i wieźć kilkaset kilometrów, a jeśliby ktoś upadł zemdlony lub upadł i umarł, to gniew współpasażerowie skierowaliby nie przeciw oprawcom, ale przeciw temu, który leży. A więc współpasażerowie to nie obywatele, lecz zatomizowany, ogarnięty strachem motłoch, który uznaje natychmiast prawo kata, bo z tego uznania wynika egoistyczna, szczurza nadzieja przetrwania.
Autobus, biuro, urząd, taśma produkcyjna, to wszystko jedno. Reakcja motłochu jest zawsze ta sama – zabić słabszego, tego, który oddycha powietrzem, którego mnie nie może zabraknąć. Zabić tego, który dostanie moją pracę, który zabierze moje pieniądze na czynsz i wyżywienie dzieci. Zabić każdego, który umie to, co ja. Zdecydowanie zabić każdego, który umie więcej. Ręce opadają.
Podmiotowość wytwórcy zostaje zastąpiona konkurencją między niewolnikami, tak jakby niewolnictwo było nieuchronne. Współczesne niewolnictwo wydaje się nieuchronne. Dominacja pieniądza jest powszechna. Wszystko jest wycenione, również fantazje, marzenia i uczucia. Przedmiotem handlu jest wszystko. Produkuje się dobra użytku codziennego: lodówki, pralki, samochody. Produkuje się muzykę, film, poezję. Oto przyłączyliśmy się do wielkiego systemu wymiany i stanęliśmy do konfrontacji z procesami świata, z którego nie można uciec, bo nie ma nic poza nim. Ręce opadają.
Nie wiem, czy to, że ludzie u nas wariują, jest skutkiem naszego awansu do wielkiego świata. Wydaje się jednak, że do tego awansu nie jesteśmy gotowi, bo nigdy nie byliśmy obywatelami, a plebejski motłoch zdolny jest tylko do walki wewnątrz siebie, bez możliwości konfrontowania się ze światem. Ręce opadają. A może jednak – rosną skrzydła.
Andrzej Kuśmierczyk, psycholog
|
|
|
|